Sztuka ocierania łez
Dla osób wierzących sztuka ocierania łez powinna być czymś zupełnie normalnym. W sposób szczególny do tego powołani są inni cierpiący. Wszakże to my mamy być tymi, którzy ukazują innym cierpiącym wartość cierpienia
i powołanie, jakie każdy otrzymał dzięki łasce chrztu świętego. „Powołanie
cierpiącego jest wielkim i trudnym powołaniem, ale dzięki niemu zbawienie
świata zależy w dużej mierze od nas, chorych ludzi. Nie jesteśmy strajkującymi
przed ludzkością, która potrzebuje światła i jest spragniona miłości.
Wykonujemy swoje powołanie do końca, z radością, w razie potrzeby z heroizmem.
To czas na działanie.” – tak pisał Bł. Novarese. Któż inny może lepiej
zrozumieć osobę cierpiącą od tej, która na własnej skórze mierzy się z
cierpieniem? Od kogo łatwiej przyjąć nam „chusteczkę” do otarcia łez, jak nie
od osoby, która w swoim życiu miała podobne doświadczenie cierpienia? Powołanie
do cierpienia jest też pięknym powołaniem, choć owoców naszej ofiary cierpienia
czy naszych modlitw możemy nie zobaczyć tutaj na ziemi. To jednak nie powinno
nas w żadnym stopniu zniechęcać. Nie jesteśmy od tego by widzieć owoce, ale by
siać, by ukazywać wartość cierpienia, by dawać świadectwo, że życie w bliskiej
relacji z Bogiem nadaje sens każdemu cierpieniu, bo Pan daje łaski i wspiera.
Będąc w duchowej rodzinie Błogosławionego Luigiego Novarese jesteśmy
szczęściarzami, bo żyjemy ewangelią cierpienia na co dzień a dzięki naszemu
założycielowi posiadamy odpowiednie narzędzia do tego, by nasze cierpienia nie
poszły na marne. Jednak, jak wiele jest jeszcze osób wokół nas, którzy w
obliczu cierpienia załamują się, tracą sens życia, poddają się i uważają siebie
za osoby bezwartościowe? Papież Franciszek w swoim orędziu na XXVIII Światowy
Dzień Chorego tak pisze: „tylko
ten, kto osobiście przeżywa to doświadczenie, będzie potrafił pocieszyć
drugiego”. Czyż nie o
tym niejednokrotnie mówił Bł. Novarese? Tak jak Papież Franciszek w swoim
orędziu tak i nasz Ojciec Założyciel szedł krok dalej. Nie tylko pocieszał, ale
ukazywał drogę wyjścia z sytuacji, po ludzku beznadziejnej. Ukazywał, że to
wszystko ma sens, jeśli złączymy nasze cierpienie z cierpieniem Jezusa na
Krzyżu i popatrzymy na to przez pryzmat późniejszego Zmartwychwstania. „Drodzy
chorzy bracia i siostry, wasza choroba stawia was w szczególny sposób pośród
owych, “utrudzonych i obciążonych”, którzy przyciągają wzrok i serce Jezusa.”
(Papież Franciszek). Nie zapominajmy o tym i bądźmy otwarci na drugiego
człowieka. Nie zamykajmy się tylko w naszych małych grupach, ale wychodźmy na
zewnątrz, nie bójmy się być autentycznymi świadkami Chrystusa. Niejednokrotnie
wymaga to od nas wysiłku, ale czy Pan Jezus idąc na Krzyż miał łatwo? To,
dlaczego my mamy mieć łatwiej, Jego naśladowcy? Siły do dźwigania Krzyża dnia
codziennego możemy czerpać z Eucharystii, z sakramentów, z adoracji Pana
Jezusa. Przecież On nam zostawił najpiękniejszy dar, jaki mógł zostawić.
Siebie, pod postacią Chleba i Wina. To tam mamy czerpać siły.
Czytając książkę „Manuel – mały wojownik światła” (Enza Maria
Milana – Valerio Bocci) poznałam niesamowitego chłopca, który zmarł mając 10
lat. Zachorował w wieku 3 lat na nowotwór i pomimo ogromnych cierpień jedyne
czego pragnął to mówić innym dzieciom o Jezusie. Jego relacja z Jezusem i Matką
Najświętszą była tak silna, że praktycznie można było powiedzieć, że są cały
czas tuż obok niego. Wiedział,
że ma do wypełnienia „misję Światła", by inni mogli poznać i pokochać
Jezusa. Chłopiec stał się wielkim pocieszeniem
dla małych pacjentów oddziału onkologii szpitala w Palermo, gdzie był
stałym bywalcem.
Zawsze
uśmiechnięty, spokojny, ale też radosny i wesoły. Błyskotliwymi żartami
roztapiał serca lekarzy, rodziny, przyjaciół, a także sióstr zakonnych
i księży, którzy na wieść o jego niesłychanej odwadze
przeżywania cierpienia w zjednoczeniu z Panem, przybywali poznać go
osobiście. Swoją wrażliwością i pokorą wprawiał w zadumę nawet samego
Papieża Benedykta XVI, do którego napisał list z prośbą
o modlitwę, a także zapewnił o swej miłości i trosce. Jego
niesamowita głębia wiary wybrzmiewa na każdej stronie tej książki. To, co mnie
najbardziej poruszyło, to ta prostota i całkowita ufność Bogu. On nie wątpił.
Wierzył i nigdy się nie skarżył. Miał też momenty, kiedy z bólu tracił
cierpliwość jednak pomimo tego potrafił szybko się uspokoić. Jako 6-latek miał
wielkie pragnienie przyjmowania Pana Jezusa w Komunii Świętej. Po uzyskaniu
zgody od biskupa zaczął przystępować co tydzień, a w konsekwencji codziennie do
Komunii Świętej. Oto, co powiedział po przyjęciu Pana Jezusa do serca: „Najpiękniejsza w naszej przyjaźni jest chwila,
kiedy go jem. To tak jakby do mojego wnętrza wpadła
bomba łaski i błogosławieństwa, która sprawia, że czuję się
lepiej i jestem bezpieczny, bo On kocha mnie o wiele bardziej
niż ja jestem w stanie kochać Jego” – mówił Manuel”. (cytat z książki)
Odszedł do Domu Ojca w 2010 r. Warto
przeczytać to świadectwo o Manuelu, gdyż dzięki takim świadkom na nowo rodzi
się w nas zapał do tego, by ocierać łzy drugiemu, ale też by głosić innym
Jezusa. Również rodzice mogą wiele zyskać dzięki tej książce, zwłaszcza rodzice
dzieci chorych. Papież Franciszek mówi do każdego z nas: „Otwórzmy nasze oczy, aby dostrzec biedę świata, rany tak
wielu braci i sióstr pozbawionych godności. Poczujmy się sprowokowani, słysząc
ich wołanie o pomoc. Nasze ręce niech ścisną ich ręce, przyciągnijmy ich do
siebie, aby poczuli ciepło naszej obecności, przyjaźni i braterstwa. Niech ich
krzyk stanie się naszym, tak byśmy razem złamali barierę obojętności”. To jest nasze powołanie i zadanie.
Błogosławiony
Luigi Novarese mówi: „Kontynuując swoją misję, chorzy nadal ofiarują się w
Kościele za zbawienie braci i całego ludu Bożego”. Dlatego bądźmy tymi,
którzy niosą światu Boga i ukazują swoim życiem, że „cierpienie jest
powołaniem do większej miłości” – Św. Jan Paweł II.
Komentarze
Prześlij komentarz