Być czy mieć? Odwieczne dylematy


„Życie rodziców jest księgą, którą czytują dzieci” – św. Augustyn
Ostatnio dużo się dzieje w moim życiu, ale nie tylko w moim. Kto mnie zna, wie, że zawsze byłam tą, która walczyła ze stereotypami, która była ostatnia do oceniania ludzi. Wręcz przeciwnie, kiedy trzeba było stawałam po stronie pokrzywdzonego. Mam wiele historii z mojego życia, kiedy z sytuacji praktycznie beznadziejnych osoby wychodziły na prostą. Nie powiem, żeby to było proste. Zawsze okraszone cierpieniem, nie tylko tych konkretnych osób. Jak to się mówi: „Wszystko, co piękne rodzi się w cierpieniu”.
Chciałabym zwrócić uwagę na jeden problem, który jest od zawsze, a dzięki któremu często powraca do mnie pytanie: Czy naprawdę ludzie tak są zaślepieni, zapatrzeni w siebie, że nie tylko, iż nie widzą krzywdy ludzkiej to i nie widzą, kiedy coś złego się dzieje w ich własnym domu? Bardzo często tracimy kontrolę nad naszym życiem, chociaż wydaje się nam, że mamy nad nim całkowitą kontrolę.
Oglądałam dziś rewelacyjny film. „Głowa rodziny”. Podchodziłam do niego 2 razy, bo nie ukrywam, że początek nie był zbytnio zachęcający. Jednak dziś stwierdziłam, że jednak coś mnie intryguje w tym filmie i muszę jeszcze raz do niego usiąść, by go obejrzeć. Teraz już wiem, dlaczego.
Film opowiada historię faceta, ojca, męża, który żyje tylko pracą. Bierze udział w tzw. wyścigu szczurów o stanowisko szefa firmy. Wszystko to zależy od tego ile firma zarobi w danym miesiącu. Wiadomo, kasa, żona nie musi pracować, bo stać ich na wszystko. Jednak wszystko to kosztem rodziny. Zaczyna chorować ich mały synek, który od dłuższego czasu skarży się na złe samopoczucie. Ojciec jest tak zapracowany, że najpierw tego nie zauważa, następnie twierdzi, że to normalne, bo się nabiegał itd. Czyli jak to bardzo często bywa: ma odpowiedź na wszystko. A żona od czasu do czasu próbuje mu uzmysłowić, że z synem dzieje się coś złego. Oczywiście – bezskutecznie. Hmm. Możecie powiedzieć: Przewrażliwiona. Otóż nie. Okazuje się, że chłopiec jest chory na ostrą białaczkę i niestety nie można go już uratować. I tu zaczyna się wszystko zmieniać…
Genialne pokazane jest to jak każdy z tej rodziny się zachowuje:  jak mama sobie z tym nie radzi, jak jego młodszej siostrze nie mówi się prawdy, do momentu…, jak ojciec zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem. Gratuluję reżyserowi i scenarzyście, bo takie właśnie są mechanizmy obronne, kiedy dotyka nas tragedia…Okazuje się, że zatracając się w pracy stracił to, co najważniejsze. Czas z synem, którego już nie odzyska, czas z rodziną, z żoną, która ma do niego pretensje, że nigdy go nie ma, bo tylko praca i praca…. Czara goryczy u każdego się przelewa… a oliwy do tego dolewa sam syn, który czuje, że umiera i pyta…pyta o wszystko, chce zobaczyć swoje ulubione budynki, bo chciał być architektem… pyta też tatę o to, czy Bóg istnieje? Ojciec odpowiada, że czasami wierzy, że istnieje – wtedy kiedy wygrywa wyścig w danym miesiącu po najlepszy utarg dla firmy… synek odpowiada, że on też czasami wierzy… . W tym wszystkim jest jeszcze lekarz, który jest bodajże hindusem. Brian też pyta lekarza o wiarę. Lekarz mówi słowa, dla mnie niesamowite: „W mojej wierze, jak w każdej innej za wszystko się płaci. W mojej wierze każdy się szanuje, nie ma podziału ze względu na kolor skóry czy wyznanie. Każdy dla każdego jest dobry”. Przypomniały mi się słowa O. Pio: „W życiu za wszystko się płaci. Za dobro, za zło”. Wszystko ma swoją cenę. Każda nasza decyzja ma swoją cenę. Pytanie, które powinniśmy sobie postawić jest następujące: Co jest dla mnie największą wartością? Co jest dla mnie najważniejsze? Czy mam odwagę iść pod prąd nawet jeśli wszystko i wszyscy są przeciwko mnie?
Ojciec w tym filmie, na początku największy przegrany bo też na koniec zwolniony z pracy, bo nie wywiązał się ze swoich zobowiązań, chociaż wcześniej, przed chorobą syna był najlepszy. Choroba syna zmienia jego sposób bycia, pracy i życia. Przestaje być egoistą. Ta cała jego przemiana następuję również po rozmowie z sanitariuszem, który opowiada mu o jego synu. Był przy nim jak miał punkcję więc miał okazję z nim rozmawiać. Synek powiedział, że najbardziej w domu lubi schody, bo jest jeden stopień, który w momencie kiedy tato po nich wchodzi, daje mu sygnał, że tato wrócił do domu i jak w jego pokoju świeci się światło, to wtedy wchodzi do niego i mogą chwilę porozmawiać. Na końcu dodaje, że tak naprawdę nie chodzi o te kroki, tylko o to, że on zawsze czeka na tatę jak wróci z pracy.
Zrodziło się we mnie pytanie: Czy rodzice mają świadomość, że pracując cały czas pozostawiają dzieci samym sobie? Nawet jeśli teoretycznie zapewniają im byt. Dzieci tracą poczucie bezpieczeństwa a później rodzą się z tego choroby, bunt…czy jakieś traumy. Wiecie, że to dzieci najbardziej odczuwają Wasz brak? Nawet jeśli jesteście fizycznie w domu, a myślami w pracy, to Wasze dziecko to widzi, czuje i uwierzcie mi, bardzo często nie potrafi sobie z tym kompletnie poradzić. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach bez pieniędzy nie ma życia. Jednak proszę Was: nie przeginajcie i nie popadajcie w skrajności. Żeby nie było za późno… Jeden chłopak powiedział swojej mamie po latach, jak już jest dorosły, że on zawsze czekał na nią, jak wróci z pracy a ona nie dość, że pracowała po godzinach to jeszcze przynosiła robotę do domu. Czy to tak naprawdę ma wyglądać? Czy może warto przewartościować własne życie, żeby nie krzywdzić najbliższych, zwłaszcza dzieci?
Jeśli będziemy skupiać się tylko na pracy to zatracimy, to co najważniejsze. Bliskość, relacje rodzinne: relacje między małżonkami będą kuleć, relacje z dziećmi też mogą bardzo na tym ucierpieć… a później się słyszy: ta dzisiejsza młodzież? A czy Wy wiecie, że Ci młodzi ludzie, kiedyś byli dziećmi i być może właśnie zabrakło w ich życiu tej miłości, tego poczucia bezpieczeństwa i teraz swoim zbuntowanym zachowaniem odreagowują wszystko lub wołają o pomoc. Nie bójcie się stanąć w prawdzie i zobaczyć czy w Twojej rodzinie wszystko jest ok. Poszłabym jeszcze dalej: nie czy w Twojej rodzinie wszystko jest ok, ale czy ja zachowuję się jak egoista myślący tylko o sobie, lub jestem totalnie skupiony/skupiona na zarabianiu kasy a nie widzę, że moje własne dziecko mnie potrzebuje, mojej bliskości, mojego poświęcenia czasu dla niego… .
Może przestańmy być niewolnikami systemu i zacznijmy zrywać te kajdany zniewolenia, że muszę bo inaczej… firma beze mnie się zawali…zwolnią mnie lub co inni powiedzą? Nie chciałabym abyście pewnego dnia obudzili się z przekonaniem, że straciliście wszystko, bo musiałem/musiałam pracować…, lub że znaleźliście się w sytuacji, kiedy Wasze dziecko ucieka w uzależnienie (nie dlatego, że ma złe towarzystwo) tylko z powodu tego, że sobie nie radzi z czymś, bo towarzystwo pojawia się wtedy, kiedy decydujemy się pójść w nałóg… .  Nie chciałabym też, żebyście obudzili się i zobaczyli, że coś zaszwankowało w relacji: mąż – żona.
Pamiętajmy, że: „Życie rodzinne nie składa się z wielkich spraw. Składa się z nie-wydarzeń: posiłków, kłótni, wspólnego czytania książek, piłki nożnej w ogródku, szykowania się do szkoły” (Claire Dederer) a wszystko zależy od tego, jak te zwykłe sprawy będziemy przeżywać i jakimi wartościami będziemy się kierować. „Rodzina to coś najważniejszego, nie można jej bezkarnie założyć, a potem bezkarnie odłożyć, zlikwidować, nie pamiętać, nie czuć się zobowiązanym, rodzina to jest coś świętego, tego się w domu nauczyłam, to mi wbijano do głowy” (Katarzyna Grochola).





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pamiętnik chorej dziewczynki

Mądrość życiowa osób starszych

Dobry humor i wygodne buty

Jak otwarte okno...

Święto radości już za nami