Żart natury czy drogocenna perła?



Chciałam Wam przybliżyć osobę, która dla mnie jest worem do naśladowania. Jest ona Służebnicą Bożą, ale bardzo, bardzo inną od tych wszystkich, których nie raz możemy dostrzec na obrazkach. Zachęcam do lektury mojej konferencji, którą wygłosiłam właśnie o niej. Mam nadzieję, że również Wy odnajdziecie coś dla siebie.
Długo zastanawiałam się, jak tu ugryźć ten temat. Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w książce „Siewcy nadziei” Felice Moscone. Gdzie dokładnie? W historii jednego życia..., ale o tym za chwilę. Osobiście to pytanie podoba mi się ponieważ pokazuje jedną rzecz. Żyjemy w czasach, kiedy wygląd fizyczny jest najważniejszy, że ludzie patrzą na Ciebie, na mnie i zastanawiają się nad tym, jak mi się żyje, czy jest potrzebna mi pomoc a nie daj Bóg, litość.......a może zdarzają się też ludzie, którzy twierdzą – tak jak jeden mężczyzna z polityki, że takie dzieci trzeba usuwać poprzez aborcję lub... eutanazję. Szok? Nie sądzę. Takie są realia świata w jakim żyjemy. Trzeba być naprawdę silnym w Bogu, trzeba wiele modlitwy, żeby nie upaść, żeby nie poddać się prądowi i iść dalej wbrew wszystkim i wszystkiemu a na dodatek głosić w to, w co się wierzy...w Boga, pokazywać go swoim życiem, ukazywać wartość tego, że ta moja choroba ma sens, ta moja niepełnosprawność ma sens i to nie byle jaki.
Mamy wiele wzorów, z wielu osób możemy brać przykład. Dla nas najważniejszy jest Bóg, Jego Syn, który pokazał nam, co to znaczy bezwarunkowa miłość, co to znaczy oddać życie za kogoś, aby tylko go zbawić, aby uratować konkretną osobę od śmierci wiecznej...Niesamowita odpowiedzialność na nas spoczywa...Mamy też Maryję, Niepokalaną, która uczy nas jak w pokorze służyć Panu, bez szemrania, zawahania....pomimo tego,że czasami tak bardzo boli, bo widzimy jak inni idą na zatracenie, jak inni nic sobie nie robią z tego, że Bóg jest. Żyją tak jakby Go nie było a my chcielibyśmy wołać i czasami wręcz błagać ich, aby nie wyrządzali tyle zła, aby się zastanowili...bo przecież każdy z nas pragnie miłości...tej prawdziwej.... . Wiele spraw jest w moim sercu, wieloma pięknymi rzeczami chciałabym się z Wami podzielić i przez to zachęcić Was do kroczenia tą trudną drogą. Nie możemy się oszukiwać, że będzie łatwo,bo nie będzie. Popatrzcie na Pana Jezusa – On umarł na Krzyżu, ale wcześniej przeszedł całą Drogę na ten Krzyż i była to ścieżka na szczyt, który na nasze szczęście ma zakończenie w Zmartwychwstaniu Pana.
Chciałabym teraz przedstawić Wam jedną z naszych współsióstr: Służebnicę Bożą Annę Fulgidę Bartolacelli. Urodziła się 24 maja 1928 roku na północy Włoch. Anna miała siostrę Adę, pozornie zdrową, która jednak z czasem zaczęła przejawiać poważne braki fizyczne uniemożliwiające jej dalszy normalny rozwój: układ kostny z dużym niedoborem wapnia łatwo ulegał deformacji, co było przyczyną częstych złamań. Niestety Anna była znacznie bardziej chora niż siostra, z czego zdała sobie sprawę już w dzieciństwie. „Miałam kości jakby ze szkła i łamały się one przy każdym niedużym ruchu zrastając się później samoistnie. Zaczęła się również i dla mnie ciężka droga krzyżowa; można sobie wyobrazić, ile cierpienia niosły za sobą te złamania  istocie tak żywej, jaką ja byłam!” .
Anna bardzo szybko przestała się rozwijać dlatego do końca swojego życia pozostała z wyglądu dziewczynką. Nigdy też nie chodziła, zawsze siedziała w przeciwieństwie do jej siostry, która chodziła o kulach. Ksiądz, który znał Annę, pisząc do ks.Novarese, po tym jak odkryła powołanie żartobliwie nazywa ją żartem natury. Słowa to gorzkie, ale szczere, wypływające z głęboko chrześcijańskiego przekonania, iż nawet „żart natury” może stać się, dzięki działaniu Łaski, „drogocenną perłą”.
            Tak też się stało w życiu Anny, która na drodze długiego i powolnego dojrzewania w duchu, doszła do pełnej realizacji w sobie posłania, które  św. Jan Paweł II niestrudzenie powtarza osobom niepełnosprawnym: „Również i was, którzy cierpicie z powodu fizycznego ograniczenia, Chrystus wzywa do bardzo szczególnego przeżywania własnego losu, a jest nim męka Krzyża. Mimo, iż jesteście niepełnosprawni możecie uświęcić wasze życie!” (Osnabrûck 16.11.1980).
Anna zawsze troszczyła się, aby w jej domu nie zabrakło chleba. Dwie siostry chcąc pomóc w jakiś sposób rodzinie wynajdywały sobie jakieś prace, aby zarobić kilka groszy. W późniejszym czasie nauczyły się szyć i w ten sposób pomagały rodzicom w utrzymaniu młodszego brata na studiach. W ich życiu pojawił się pewien mężczyzna, który spełniając prośbę ojca Anny, zrobił jej specjalne krzesełko, aby mogła się poruszać już nie tylko na podłodze, ale właśnie na krześle.
Mama była ich pierwszą katechetką. Po powrocie z Mszy, opowiadała o wszystkim ze szczegółami, Ewangelię, kazanie a dziewczynki? „ Słuchałyśmy tego bardzo uważnie i zadawałyśmy niezliczoną ilość pytań: mama zawsze kończyła polecając nam, abyśmy odwzajemniały miłość, jaką Pan Bóg nam okazał umierając za nas na Krzyżu i zachęcając do ofiarowania Mu z miłością wszystkich naszych wyrzeczeń i cierpień”.  Sami widzicie. Po raz kolejny na pierwszy plan wychodzi wychowanie w domu. Jak ważne jest przekazywanie wiary dzieciom przez najbliższych. Bez tych podstaw Anna ani Ada nie byłyby tym, kim stały się później czyli Cichymi Pracownicami Krzyża.

Jednak wcześniej 21 maja 1939 roku Anna przystąpiła do I-szej Komunii Św. Posłuchajmy, co pisała o tym dniu w swoim „Małym pamiętniku”: „Tego ranka pojechałam z moim tatą na rowerze. W kościele poczułam się szczęśliwa ale i jednocześnie skrępowana, po trosze dlatego, że czułam się inna wśród moich rówieśników, a po trosze dlatego, iż moja sukienka nie była  piękna i zwiewna jak sukienki moich koleżanek. Miałam na sobie prostą dwukolorową  sukienkę w kwiatki i słomkowy kapelusik! Wtedy jeszcze nie rozumiałam, iż najważniejszą rzeczą w tego rodzaju sytuacjach, nie jest ubiór czy poczucie, że nie jesteśmy tacy jak inni, ale że Jezus przychodzi do naszego serca aby w nim pozostać na zawsze, wnosząc do niego swoje łaski i nadprzyrodzone dary, których doznajemy poprzez sakrament. W domu czekał na nas dobry obiad i tak minął również  ten dzień i pozostało mi po nim  żywe i pogodne wspomnienie. Ja i Ada, pomimo naszego kalectwa, byłyśmy szczęśliwe. Wprawdzie musiałyśmy odmawiać sobie wielu rzeczy, ale też umiałyśmy się zadowolić po prostu tym co miałyśmy i niewątpliwie czynna była w nas łaska Boża”.
Pewnego razu w czasie burzy ośmioletnia kuzynka wzięła Annę na ręce i biegnąc do domu  upadła. Anna wtedy połamała sobie szczękę, miała złamane ramię, nogę i prawie wszystkie żebra. Jej stan był na tyle ciężki, że ksiądz proboszcz udzielił jej ostatniego namaszczenia. „Po przebudzeniu czułam się lepiej; zobaczyłam moją mamę pochyloną nade mną i odczytałam w jej oczach niewypowiedziany ból. Może był to znak światła, jaki zsyłał mi Pan Bóg; ból mojej matki kazał mi myśleć o bólu Matki Bożej, gdy trzymała martwego Jezusa w swoich ramionach. Nie była to jednakowoż ostatnia moja godzina.”
Dziewczynki miały ciocię, która była w zakonie i jak tylko przyjeżdżała, to „opowiadała o Matce Bożej i o tym, jak dobry jest  Pan Bóg nawet wtedy, gdy zsyła na nas krzyż, jako że możemy w ten sposób współpracować z nim na rzecz zbawienia naszych braci - komentowała Anna w „Małym pamiętniku”- niejednokrotnie myślałam: „Jej to dobrze, że mogła zostać siostrą!”. To już wtedy Anna czuła, głęboko w sercu, że chciałaby oddać się Panu.
Mając 17 lat, Anna czuła nieodpartą potrzebę wyjścia z izolacji spowodowanej kalectwem. Na szczęście niektórzy rówieśnicy mieszkający w pobliżu często wpadali do niej do domu i dotrzymywali jej towarzystwa. Grali w tombolę, rozmawiali, śpiewali, zawozili ją na Mszę św. lub na spotkania Akcji Katolickiej; rodzice też byli zadowoleni widząc, że „potrafiłyśmy zadowolić się i wykorzystać te niewielkie dary, które życie nam niosło”.
„Anna, przezwyciężywszy pierwszy moment zmieszania, które może towarzyszyć przy zbliżeniu się do kogoś kto jest karłem, od razu dobrze usposabiała osoby obdarowując je otwartym zapraszającym uśmiechem. Jej raczej drobną twarz rozświetlały wielkie czarne oczy, włosy miała przepiękne, ciemne i falujące. Była osobą nadzwyczaj czystą, dbała bardzo o dom i była wyjątkowo serdeczna.” Po jakimś czasie jeden z mieszkańców zbudował dziewczynom specjalny wózek: Ada zajmowała miejsce na siedzeniu,  Anna zaś, na swoim krzesełku, na specjalnej platformie. W ten sposób łatwiej było je zawieść na Mszę, na różaniec czy w odwiedziny do jakiejś rodziny.
W 1956 roku udały się po raz pierwszy na pielgrzymkę do Loreto. Następne pielgrzymki były już do Lourdes, gdzie poznała ks.Novarese. Któregoś wieczoru ksiądz prałat zapoznawał  chorych ze Stowarzyszeniem Ochotników Cierpienia i przedstawiał, na czym polega ich praca oraz cel, do którego dążą. Anna wspominała potem:„Jako że nie rozumiałam do końca tego, o czym była mowa, dostałam ulotkę, na której było wszystko szczegółowo wytłumaczone, tak że czytałam ją w drodze powrotnej do domu długo medytując nad jej treścią. I im dłużej czytałam, tym bardziej mnie to wciągało i coraz bardziej interesował mnie projekt w niej przedstawiony. Czułam, że nareszcie ktoś zrozumiał, jaką wartość przedstawiają  osoby chore, ci, których w tak łatwy sposób uważa się za niepotrzebnych, stanowiących utrapienie i ciężar.
W miarę jak upływały dni i rozmyślałam nad słowami, które do mnie kierowano, coraz więcej i coraz lepiej rozumiałam wartość, jaką przedstawia cierpienie w sferze duchowej i nadprzyrodzonej oraz wkład, jaki każdy z nas, cierpiący, kaleka, niepełnosprawny, nawet gdy jest odizolowany od innych i od świata, nawet gdy jest ubezwłasnowolniony fizycznie i nie może się poruszać, i jest mało przydatny do pracy przynoszącej korzyści finansowe, może wnieść celem osiągnięcia wspólnego dobra”.
Po raz pierwszy w moim życiu, pomimo iż przyniosło mi ono od zawsze cierpienia i trudności wynikające z mojego upokarzającego kalectwa, czułam się naprawdę szczęśliwa i zrealizowana!”.
 Popatrzcie na Annę...
Starała się tłumaczyć, iż ochotnik w cierpieniu nie ma być prostym przedmiotem współczucia dla ludzi zdrowych, lecz autentycznym podmiotem działania łaski poprzez słowo, wiarę, świadectwo w czynach, odwiedzanie i wspieranie bardziej od nas potrzebujących  braci.
Powołanie wzywające ją do wstąpienia w szeregi Cichych Pracowników Krzyża wzbierało w sercu Anny z każdym dniem. Trudności na drodze powołania nie brakowało. Wręcz przeciwnie. Jak ja to często mówię: aby głosić cierpienie, trzeba nauczyć się je na własnej skórze przyjmować i ofiarowywać. Nie jest to łatwe – wiem o tym doskonale.
Anna była bardzo mocno związana z Adą a siostra nie wyobrażała sobie, że Anna może odejść z domu i zostawić ją. Anna jednak napisała podanie o przyjęcie do Cichych i w wieku 33 lat wstąpiła do nowicjatu Cichych Pracowników Krzyża. Ks. Novarese wiedząc o tak wielkim przywiązaniu sióstr zaproponował Adzie zamieszkanie na jakiś czas we wspólnocie, aby mogła być bliżej Anny. Ada się zgodziła i tak po jakimś czasie również ona poszła w ślady siostry.
Chciałabym teraz przytoczyć słowa jednej z Pań, która takie dała świadectwo o Annie, pisząc do ks.Novarese: „Szczerze Księdzu prałatowi wyznaję, że Anna w swym cierpieniu wykonuje apostolstwo wspaniale; umie wzbudzić sympatię każdego, kto się z nią zetknie. Poznało ją wielu Księży i wszyscy są zgodni co do tego, że ma naprawdę piękną duszę a swoją prostotą i pokorą, jak również  dużą inteligencją, udaje jej się przybliżyć dusze do Pana Boga ... Poznanie tego dziewczęcia było mi bardzo pomocne; byłam przekonana, że to ja dawałam, a tymczasem zauważyłam , że otrzymałam i nadal dużo otrzymuję, i jest to dla mnie dużą pomocą duchową; naprawdę rozsiewa wokół siebie „przesłodki zapach Chrystusa!” (27.03.1963).
Anna lubiła żartować i śmiała się chętnie, ale gdy zbierała na spotkanie swoją grupę Ochotników Cierpienia, potrafiła być bardzo wymagająca i nie oszczędzała nawoływań do bardziej zdecydowanej bezinteresowności. Jej słowa były zawsze oświecone i trafiały do serc. Czuło się, że pochodziły z głębi duszy. Słowa te były proste i pobudzały. Ktoś z naszej grupy komentował, że Anna ... ma więcej siły niż cztery woły!”
Z biegiem lat zdrowie Anny było coraz słabsze. Przechodząc zapalenie oskrzeli jej stan był bardzo ciężki. Cierpiała bardzo. Posłuchajmy, co pisała do swojego brata:  Wczoraj nareszcie zaczęli robić mi zastrzyki i gorączka zaczyna spadać. Nie martw się, czuję się dosyć dobrze; i chociaż ciało przedstawia trochę żałosny wygląd, dusza moja jest bardzo pogodna. Myśl, że każde moje nawet małe cierpienie może przynieść takie dobrodziejstwo dla ludzkości daje mi wiele radości, radości, której doświadcza tylko ten, kto cierpi z chrześcijańskim miłosierdziem”.

Oczywiście w szpitalu nie próżnowała. W tamtym czasie zbierano pieniądze na dom w Re i ona postanowiła, że zrobi małą loterię w szpitalu i tak losy kupią lekarze, pielęgniarki i chorzy a ona zdobędzie kolejne pieniądze na budowę domu.
8 grudnia 1964 roku Anna złożyła pierwsze śluby i wstąpiła w szereg Cichych Pracowników Krzyża. „Nareszcie - komentowała Anna w swoim pamiętniku - należałam cała do Jezusa, oddałam mu się dla zbawienia mego i moich braci. Byłam szczęśliwa i pełna entuzjazmu, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką wzięłam na siebie tamtego ranka. Teraz ciążył na mnie obowiązek odwzajemnienia wielu łask, jakimi Pan Bóg mnie obdarzył w swej wielkiej dobroci. Mimo to jednak czułam się spokojna, gdyż byłam pewna, że Jezus da mi siłę konieczną, aby sprostać temu zadaniu, obliczonemu na ciężar mojego krzyża. Dni moje upływały intensywnie na pracy, modlitwie i apostołowaniu; nie było czasu na nudę.
  Miałam tylko nadzieję, że Jezus będzie zadowolony z tego, co robię. Gdy myślę o Jezusie, widzę w Nim bolesnego człowieka,  który wziął na siebie ciężar wszystkich grzechów ludzkości. Jego życie a zatem również i nasze jest zrozumiałe tylko wtedy, gdy uznamy to misterium; w przeciwnym razie stanowi ono zagadkę, jest czymś mrocznym i wywołującym przestrach.
  Jezus cierpiąc na krzyżu zrobił to przede wszystkim dla mnie; okazał mi swoje upodobanie. Widział, że moja dusza zostanie Jemu poświęcona, widział we mnie swą małą oblubienicę, widział, że byłabym skazana na cierpienie nie mając w tym żadnego udziału. Było dla niego ważnym dać mi przykład złożenia ofiary, bo ja  również, jako Jego oblubienica, miałam się poświęcić w ofierze i w ten sposób, poprzez moją współpracę, pomóc Mu, aby we mnie  i w moich  braciach urzeczywistnił się owoc Jego zmartwychwstania”.
Nie miała czasu na nudę! To taki rachunek sumienia również dla mnie. Na ile jestem zajęta apostołowaniem? Na ile odpowiadam na wezwania Matki Bożej z Lourdes i Fatimy? Czy kocham tak jak tego uczy Jezus? Czy kocham moją wspólnotę, tak jak kochała ją Anna?
Wiele pytań się nasuwa.....pytania o cierpienie, o jego sens....a co na to wszystko odpowie nam Anna?
„Tylko w cierpieniu sprawdza się miłość, którą możemy ofiarować Panu, cała reszta jest nieistotna. Tylko cierpiąc mogę zbierać, dzień po dniu, naszyjnik drogocennych pereł, na chwałę Boga. Cierpienie przypomina mi, że jestem tutaj na ziemi tylko chwilowo, jakbym była na pielgrzymce, której celem jest Niebieska Ojczyzna.
  Aby mieć siłę, znieść własne cierpienie, patrzę nieustannie na Krzyż Jezusa: tylko Krzyż tłumaczy nam znaczenie cierpienia na tym świecie. Dlaczego ból? Dlaczego cierpienie? Jeżeli Krzyż Chrystusa zawiera znaczenie, to ma je również i nasz krzyż. Tylko w imię miłości Chrystus dopuszcza  ból i cierpienie. Jest to Jego tajemny plan miłości!”.
Jak można podsumować życie Anny?
Wiara w Boga, miłość do Matki Bożej i  żarliwa wierność swej religijnej rodzinie jaką stanowili Cisi Pracownicy Krzyża.
Źródłem, z którego Anna czerpała siły w tych trudnych latach, była przede wszystkim modlitwa. Kto wchodził do jej domu, często widział ją modlącą się, z książką Liturgii Godzin otwartą na stoliku. Bardzo starannie przestrzegała odmawiania poszczególnych Godzin i intensywnie przeżywała treść liturgii przypadającą na dany dzień. Wielkie też było jej oddanie się Matce Bożej.
Niejednokrotnie Anna była rozgoryczona czy zniechęcona z powodu różnorakich sytuacji, które miały miejsce w jej grupie CVS. Oto jakie słowa pocieszenia otrzymała od s.Elwiry:
Musimy przezwyciężyć niebezpieczeństwo popadnięcia w  zobojętnienie i  zmęczenie. Wróg naszych dusz sieje zimno, obojętność i na różne sposoby próbuje przeszkodzić w naszym apostołowaniu, które mu przeszkadza. Pomyśl: a jeżeli Pan poddałby się w obliczu próby w gaju Getsemani? Ale nie, poszedł dalej ... aż do samego końca, aż do “wypełniło się”. My również, wstąpiwszy na drogę tego duszpasterstwa, które stawia nas ramie w ramię z Naszym Mistrzem Odkupicielem , musimy naszą drogę krzyżową przejść aż do samego końca. I biada tym, co się cofną lub, co gorsza, zupełnie ustąpią”.
Anna więc z radością brała Krzyż na swoje ramiona i szła dalej. Często tak mówiła: Pamiętaj. Kiedy umrę, nie chcę kwiatów. Na trumnie połóżcie Lekcjonarz”. I zadośćuczyniono jej prośbie kładąc na  trumnę Lekcjonarz Słowa Pańskiego otwarty na stronie, na której jest napisane: „Chodź służebnico dobra i wierna, dostąp radości Twego Pana!”.        
Przed swoją śmiercią pozostawiła specjalną notatkę, którą chcę zakończyć moje świadectwo o Annie, zachęcając Was do gorliwego apostołowania, czytania „Siewców nadziei”, bo w nich są opisane drogocenne perły naszego stowarzyszenia i pragnę prosić Was: umacniajcie Waszą wiarę poprzez modlitwę i sakramenty. Świat dziś tak bardzo potrzebuje naszej modlitwy i ofiarowania naszego cierpienia.
Anna odeszła do Pana 27 lipca 1993 roku pozostawiając nam swoje ostatnie przesłanie:
 „Moi drodzy Bracia i Siostry ze Stowarzyszenia, pragnę przekazać Wam, pisemnie, moje żarliwe pragnienie, abyście kontynuowali apostolstwo Ochotników Cierpienia w poszanowaniu tożsamości i celu Stowarzyszenia.
   Zachowajcie w sobie wiarę: w niej znajdziecie siłę, aby przejść przez nieuniknione próby życia. Pamiętajcie, iż dar wiary jest wielki i sprawi, że nawet w cierpieniu będziecie zadowoleni; i wiedzcie, że dar ten oczyszcza. Miejcie wielkie serce dla tych, którzy cierpią bardziej od Was; wybaczcie mi, jeżeli zdarzyło mi się nie być doskonałą;  wiedzcie jednakże, że zawsze Was kochałam.  
  Umiejcie dziękować Bogu za radość, którą Wam ześle w życiu i pomóżcie innym uszlachetniać ich własne cierpienie poprzez życie w łasce tak, aby stało się dla nich  źródłem dobroci dla nich samych oraz ich braci. Dziękuję Wam za wszelkie dobro i tulę Was do serca...” (Montagnana, 20 sierpnia 1988).




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pamiętnik chorej dziewczynki

Mądrość życiowa osób starszych

Dobry humor i wygodne buty

Jak otwarte okno...

Święto radości już za nami